Ja jednak ciągle mam jakieś dziwne wrażenie, że to żona jest dla niego miłością życia, a ja jestem tylko kimś tak jakby na zastępstwo. Niby on nie daje mi tego odczuć, ale w mojej głowie cały czas pojawia się taka dziwna myśl.
Na szczęście nigdy nie zdarzyło się na przykład, żeby zwrócił się do mnie przez pomyłkę jej imieniem, to byłoby dla mnie naprawdę okropne i bardzo ciężkie.
Na początku naszego związku sporo mi o niej opowiadał (nawet o tym, jak się poznali, jak wyglądał ich ślub i takie tam), teraz już przestał. Myślicie, że możemy być razem szczęśliwi mimo tego, że cień jego żony zawsze z nami pozostanie? Bardzo mi na nim zależy i chciałabym, żeby wszystko dobrze się ułożyło…
Myślicie, że da się ułożyć sobie szczęśliwe życie na nowo z kimś innym po śmierci ukochanej żony czy męża czy raczej jest się w drugim związku tylko po to, żeby nie żyć całkowicie samotnie?