Adama poznałam podczas zakupów w spożywczaku. Bardzo romantycznie, nie ma co! Stał za mną w kolejce do kasy, okazało się, że zabrakło mi niewielkiej kwoty, żeby zapłacić za zakupy, a nie miałam przy sobie karty płatniczej. Adam powiedział, że chętnie mi brakującą sumę dołoży, potem ja zaprosiłam go na kawę następnego dnia (w ramach podziękowania). Tak zaczęliśmy się spotykać…
Wczoraj przy kolacji mój dwudziestoletni syn powiedział, że podjął ważną życiową decyzję i chce mnie o niej poinformować. Nieco zaniepokojona zaczęłam szybko zastanawiać się, o co może chodzić. Chce wyjechać za granicę, wziąć ślub (ale z kim, nie wiem nic o tym, że się z kimś spotyka), a może pragnie otworzyć własną firmę?
Nawet nie wyobrażacie sobie, z jakimi wyrzutami sumienia się borykam. Grzech zaniechania, chyba tak to się nazywa w terminologii katolickiej. Od wielu tygodni nie mogę spać, straciłam bowiem jednego z bliskich przyjaciół. I to w strasznych okolicznościach…
Wyszłam za mąż, gdy byłam na drugim roku studiów. Tak, to dość wcześnie, ale znaliśmy się z narzeczonym od kilku lat, bardzo się kochaliśmy. Ślub to była tylko formalność, ale mieliśmy dzięki niemu stać się prawdziwą rodziną. Już kilka miesięcy po uroczystości zorientowałam się, że jestem w ciąży. Ucieszyliśmy się, choć zdawaliśmy sobie sprawę, że nie będzie nam łatwo.
Od dwóch tygodni jestem wrakiem człowieka. Prawie nie wstaję z łóżka, całymi dniami chodzę w brudnej piżamie, z nieumytymi włosami. Mąż coraz poważniej martwi się moim stanem, namawia mnie, żebyśmy wyszli chociaż na półgodzinny spacer.
Zawsze ogromną wagę przywiązywałam do swojego wyglądu. Gdy tylko na twarzy pojawiała mi się jakaś krostka, robiłam z tego wręcz tragedię. Nawet po bułki wychodziłam w pełnym makijażu, nie wyobrażałam sobie chodzenia po ulicy w choćby lekko wygniecionej bluzce. Tak, pod tym względem byłam perfekcjonistką.