W mojej miejscowości mieszka pewien samotny facet po czterdziestce. Ma bardzo bujną brodę i kręcone, dość długie włosy, dlatego (całkowicie nieoficjalnie rzecz jasna) wszyscy mówią o nim „Małpa”. Choć, jak możecie się domyślać, nikt się do niego bezpośrednio tak nie zwrócił.
Dwa lata temu skończyłam studia. Niestety, okazało się, że analityka medyczna jest kierunkiem, po którym trudno jest znaleźć pracę w zawodzie. Przez kilka miesięcy pracowałam jako bileterka w kinie, potem w sklepie z ciuchami. Ale jeśli mam być szczera, miałam dosyć tego typu zajęć.
Wczoraj chciałam skorzystać ze świetnej pogody i postanowiłam wybrać się na wycieczkę rowerową. Moja siostra nie miała czasu, koleżance popsuł się jednoślad, dlatego pojechałam sama.
Ze względu na to, że przeciągający się u mojego sąsiada remont doprowadza mnie do szału, postanowiłam wybrać się na długi spacer. Łażąc bez celu nagle znalazłam się w jednym z pobliskich parków.
Pochodzę z tak zwanego dobrego domu. Rodzice są lekarzami (ojciec to chirurg, matka laryngolog). Oczywiście odkąd pamiętam, w domu odbywają się dyskusje pt. jaką specjalizację wybierze nasza ukochana Marta? ( czyli ja).
Od kilku lat staramy się z mężem o dziecko. Niestety, bezskutecznie. Ostatnia diagnoza lekarska była dla nas jednak prawdziwym dramatem – szansę, że z naszego związku będzie maleństwo, wynoszą niecały jeden procent. Bardzo płakałam, gdy przekazywano nam te wieści.