Mówi się, że miłość nie wybiera… Byłam w związku, można powiedzieć, że dość poważnym. Spotykaliśmy się od sześciu lat, od roku byliśmy zaręczeni, planowaliśmy wspólną przyszłość.
Postanowiłam wyjść na rower. Typem sportowca nie jestem, aczkolwiek na dwóch kółkach potrafię się utrzymać. Trzeba przyznać, że moja jazda nie jest oszałamiająca, aczkolwiek uwielbiam aktywność fizyczną (mimo roztrzepania) i często decyduje się na różne jej formy.
Mieszkam na wsi – można powiedzieć na kompletnym „zadupiu” z dala od większego skupiska ludzi. Jakiś czas temu musiałam pojechać do urzędu oddalonego od mojego miejsca zamieszkania o dobre kilkadziesiąt kilometrów.
Miło wiedzieć, że dobrzy ludzie istnieją. Jakiś czas temu miałam duże problemy zdrowotne. Nie było dnia gdzie nie czułabym się po prostu słabo. Kolejki do lekarza kosmiczne, a pracować trzeba.
Nie ma to jak piątek trzynastego. Ilekroć przypada ten dzień, usilnie staram się nie wychodzić z domu. Doszło nawet do tego, że biorę wolne w pracy. W teorii nie jestem przesądna, w praktyce jednak, tylko przez te 24 godziny spadają na mnie wszystkie plagi egipskie.
Przypomniała mi się historia o pewnej Pani Weterynarz.
Wyobraźcie sobie następującą sytuację: jest sobota wieczór, ja w kuchni przygotowuje kolację dla siebie i męża, na podwórzu mój pupil, czteroletni jamnik wesoło biega za motylkami, w radiu lecą wakacyjne hity – jednym słowem sielanka.