Kiedy w wypadku samochodowym zginął mój mąż, nie chciałam żyć. Okazało się jednak, że miłość zdarzyć się może więcej niż raz…To było w pewien czerwcowy poranek, Artur jak zawsze wyszedł rano do pracy, ale do niej nie dotarł.
Mam prawie 30 lat. To, że w dzieciństwie sporo chorowałam, sprawia, iż rodzice uważają mnie za dziecko wymagające pomocy na każdym kroku. Mam dość! Pamiętam, że w najmłodszych latach bywałam w szpitalu kilka razy do roku. Ciągłe problemy z krtanią, fatalnie przechodzone grypy, zapalenia ucha, płuc –moje dolegliwości naprawdę można byłoby wymieniać wręcz w nieskończoność.
Opowieści o złych szefach zawsze traktowałam niczym bajki. Nie miałam pojęcia, że na własnej skórze przekonam się, że jest inaczej… Zawsze marzyłam o pracy w korporacji, gdzie codziennie czekałyby mnie nowe wyzwania. W końcu się udało i zatrudniłam się w dużej, międzynarodowej firmie. Traf chciał, że kierownik mojego działu za miesiąc miał przejść na emeryturę, nikt nie wiedział, kto zastąpi do na tym stanowisku.
Przyznam, że byłam już nieco zdziwiona, kiedy mój nastoletni syn nie przyprowadzał do domu żadnych dziewczyn. Koledzy pojawiali się, ale przecież uważałam to za zupełnie normalne. Wydawało mi się, że najwidoczniej jeszcze nie przyszedł na niego odpowiedni czas albo że umawia się na randki poza domem i nie ma ochoty, abyśmy poznali już jego wybrankę.
Wychowałam się wśród ludzi, których uważałam za biologicznych rodziców. Prawda była jednak zupełnie inna... Do dziś pamiętam ten dzień. Tuż po imprezie wydanej z okazji moich osiemnastych urodzin mama poprosiła mnie do siebie, ojciec już siedział w fotelu, miny mieli bardzo poważne i skupione.
Usiadłyśmy w jednej ławce i od razu poczułyśmy, że będziemy przyjaciółkami. Podobne poglądy na życie, zainteresowania. Nawet wyglądałyśmy prawie jak siostry, dlatego wymienianie się ciuchami było u nas na porządku dziennym.