Pochodzę z naprawdę ubogiej, powiedziałabym nawet patologicznej rodziny.
Kiedy byłam mała, rodzice popijali, w domu nigdy nie było pieniędzy na książki dla mnie i rodzeństwa, wyjazdy wakacyjne czy buty – ale na wódkę starczało. Już jako mała dziewczynka postanowiłam, że będę żyła inaczej niż oni, że wydostanę się z tego bagna.
Już od dzieciństwa różniłam się od moich koleżanek. Zamiast malować paznokcie, wolałam czytać książki, licealne randki zastępowałam wizytami w muzeum czy bibliotece, a opowieści o nastoletnich miłostkach historiami na temat sytuacji politycznej na świecie.
Podobno każdy z nas „pretenduje” do roli chorego na nowotwór. Tak powiedział mi kiedyś znajomy lekarz. Niektórzy opuszczają ten świat oczywiście także z innych powodów, ale podobno gdybyśmy wszyscy dożywali późnej starości, tak właśnie byśmy kończyli.
Pochodzę z dobrze sytuowanej rodziny. Matka jest dermatologiem z własną praktyką zawodową, ojciec cenionym w naszym mieście architektem. Zawsze wiedziałam, że odpowiednie wykształcenie i dobry poziom życia będą moimi priorytetami. Wydawało mi się, iż w przypadku mojego brata stanie się dokładnie tak samo.
Żadnej z matek nie życzę takiej sytuacji…
Grzesiek, mój jedynak, we wczesnym dzieciństwie nie sprawiał zbyt wielu problemów. Owszem, może i miewał kłopoty z nauką, bywał czasami opryskliwy czy leniwy, ale przecież chłopcy bardzo często tacy są.
Kiedyś wydawało mi się, że gdy spotkam kogoś, kogo pokocham, czeka mnie życie niczym w bajce. Niestety bardzo się myliłam…