Przypomniała mi się historia o pewnej Pani Weterynarz.
Wyobraźcie sobie następującą sytuację: jest sobota wieczór, ja w kuchni przygotowuje kolację dla siebie i męża, na podwórzu mój pupil, czteroletni jamnik wesoło biega za motylkami, w radiu lecą wakacyjne hity – jednym słowem sielanka.
Przypomniała mi się pewna historia. Rzecz działa się, kiedy byłam jeszcze małym dzieckiem – miałam osiem bądź dziewięć lat. Jak każda osoba w tym wieku uwielbiałam biegać po dworze. Jako, że mieszkałam niedaleko łąki, niemal każdego dnia „latałam” z dziećmi w moim wieku nad wodę, na działkę, do lasku etc.
Parę miesięcy temu przydarzyła mi się dość „nietypowa” historia. Czym cieplej się robiło, tym gorzej się czułam. Z niewiadomych przyczyn robiło mi się duszno, potem słabo. Doszło do tego, że już prawie mdlałam na ulicy i kilka razy obcy ludzie musieli udzielać mi pomocy.
Jakiś czas temu musiałam pilnie jechać do Warszawy w celach służbowych. Spakowałam kilka niezbędnych przyborów i ciuchów, niezbędne dokumenty, a także firmowy projekt do sportowej torby.
Jestem posiadaczką wspaniałego czworonoga – Husky imieniem Diana. Każdy, kto obył się z tą rasą wie, że uwielbia ona skakać, biegać ile sił w nogach i niestety uciekać. Jako, że pracuje w domu, mam sporo czasu, by wychodzić z Dianą na dłuższe spacerki.
Zaskakuje mnie sposób, w jaki dorośli wychowują swoje dzieci. Sama jeszcze do niedawna byłam młoda i wiem, że okres 10-13 rządzi się swoimi prawami, aczkolwiek trochę zasad kultury jeszcze nikomu nie zaszkodziło.