Od dziecka panicznie boję się burzy. Kilka razy wybierałam się nawet z tego powodu do terapeuty, bardzo chciałam ten lęk pokonać. Ale zawsze okazywało się, że mam mnóstwo spraw na głowie i nigdy nie znalazłam czasu na wizytę. Na szczęście nie mieszkam sama, więc właściwie nigdy nie zdarzyła mi się sytuacja, w której byłabym tylko ja i pioruny.
Nigdy nie wierzyłam w żadne wróżby, horoskopy i całe te czary –mary. Dla mnie zawsze była to tylko strata czasu, śmiałam się nawet z koleżanek, które od czasu do czasu chodziły do słynnej w moim mieście cyganki. Zabobony, głupota i strata pieniędzy – zawsze tak o tym myślałam.
Siostra mojego ojca to kobieta, która, mówiąc delikatnie, nie do końca dba o swój wizerunek. Jej buty pamiętają jeszcze lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku, a sweterki bywają pogryzione przez mole. Wiele osób z rodziny mawia, że jeśli chodzi o ciotkę Anielę, to ubieranie jej byłoby znacznie łatwiejsze od żywienia – przynosiłoby mniejsze koszty.
Jakieś dwa tygodnie temu zmarła siostra mojej babci. Była to kobieta słusznego wieku, dość schorowana, więc raczej wszyscy spodziewali się jej odejścia – niemniej jednak było nam smutno. Uroczystości pogrzebowe miały odbyć się w moim rodzinnym Sandomierzu.
W ubiegłym roku ukończyłam studia. Wiem, że filozofia to, delikatnie mówiąc, mało przyszłościowy kierunek, ale nie spodziewałam się nawet, że tak ciężko mi będzie znaleźć pracę. Mieszkam w mały mieści i póki co nie widzę możliwości przeprowadzenia się do większego. Wysłałam chyba setki CV, byłam na kilku rozmowach (nic bardzo ambitnego, praca sekretarki lub asystentki w biurach). Jednak jak do tej pory nikt mnie nie zatrudnił.
Zwykle z okazji Dnia Matki otrzymywałam od moich dzieci standardowe, raczej mało wyszukane prezenty. Kwiaty, czekoladki, czasami jakiś kosmetyk – no ale cóż, przecież liczy się pamięć i nawet drobiazg ucieszy każdą rodzicielkę.