Z córką mojego wujka spędziłam prawie całe dzieciństwo. Często bywałyśmy w swoich domach, bawiłyśmy się razem, jak to kuzynki. Potem ona wyjechała na piętnaście lat za granicę, kilka miesięcy temu wróciła.
Cztery dni temu zmarła moja babcia. Fakt, dożyła sędziwego wieku (dziewięćdziesiąt cztery lata to nie byle co). Ale wiadomo, w domu smutno, wczoraj odbył się pogrzeb.
Od paru dni jestem na l4. Dopadł mnie jakiś paskudny wirus, leżę w łóżku, mam gorączkę i okropne bóle stawów. Wczoraj odwiedziła mnie siostra bliźniaczka. Gdy zobaczyła, że w mojej lodówce jest tylko światło, postanowiła pójść po jakieś zakupy.
W ciągu tygodnia muszę zdobyć 2 500 złotych. Na razie mam 300, które pożyczyła mi mama. Znajomych nie chcę prosić o pożyczkę, a bank mi jej niestety nie przyzna – moje dochody oficjalnie nie istnieją.
Za kilka miesięcy termin oddania mojej pracy magisterskiej z ekonomii. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak topornie idzie mi jej pisanie. Nigdy nie byłam w tym dobra. Choć zebrałam dziesiątki książek, przeczytałam, co trzeba, wiem mniej – więcej, co chcę w pracy zawrzeć – zwyczajnie nie potrafię przelać słów na papier.
Wczoraj podeszła do mnie na jednej z osiedlowych uliczek dziewczyna. Na oko kilka lat młodsza ode mnie (lekko po dwudziestce), bardzo zapłakana. Powiedziała, że ukradli jej torebkę, w której miała portfel, dokumenty, komórkę, klucze od mieszkania. Zapytała więc, czy mogłabym pożyczyć jej na moment swój telefon, by mogła zadzwonić do rodziców, aby po nią przyjechali.