Miesiąc temu zmarł mój wujek, brat ojca. Chorował na nowotwór, pod koniec życia naprawdę nie miał już sił i to było widać. Często go odwiedzałam wraz z rodzicami bo byliśmy dość zżyci od zawsze. Wspólne święta, imieniny, wakacje, spotkania - jak to w rodzinie.
Mała dziewczynka dostaje sukienkę księżniczki. Zakłada ją. Uśmiecha się cała: oczka się śmieją, buzia się śmieje, a serduszko zaczyna bić coraz szybciej. Wychodzi na środek pokoju, zaczyna kręcić piruety. Woła "jestem księżniczką, jestem księżniczką!!". Mała jest szczęśliwa jak rzadko. Czuje się wyjątkowo. Czuje to ciepło w sercu, które mówi jej, że ktoś zrobił coś specjalnie dla niej. Euforia nie ma końca. Ta sukienka to skarb. Miłość po kres.
No cóż. część z Was pewnie ofuknie się na ten tekst. Część być może nawet się oburzy...ale również być może część ma tak jak ja, co absolutnie nie oznacza, że święta z rodziną są dla nas czasem straconym. Przeciwnie.
"syf, miazga, po prostu masakra" , "a w ogóle to lepiej tego nie rób, bo i tak nic z tego nie wyjdzie", "po jasną cholerę mam próbować, skoro już widać, że są lepsi", "weź przestań mi mówić o jakimś pozytywnym myśleniu czy nastawieniu, skoro ja przecież kompletnie się do tego nie nadaję", "łatwo ci powiedzieć. nie da się i już. co myślisz, że nie wiem?". O, takie właśnie odpowiedzi słyszę przeważnie na pytania "co słychać?", "czy myślisz, że warto wysłać do nich moje ogłoszenie", "a może spróbujesz jeszcze raz, tylko jakoś inaczej?". I tak mogłabym w nieskończoność. Krótko mówiąc, pozytywne myślenie aż furczy normalnie. Tylko mocno ukryte to furczenie jakby się wydaje.
Zawsze słyszałam, że związki z wdowami czy wdowcami z różnych względów nie należą do najłatwiejszych. Traf chciał, że sama właśnie w takim żyję.
Dziś moja własna matka powiedziała, że tak naprawdę nie chciała, żebym się urodziła, ale nie miała pieniędzy i możliwości, żeby „zadziałać z ciążą” (dokładnie tak to nazwała). A co ja zrobiłam? Spakowałam kilka rzeczy, wyszłam z domu i włóczyłam się pół dnia po parku.