Musicie wiedzieć, że moja rodzina jest dość specyficzna – rozsiana po całym świecie, niezbyt silnie z sobą związana. Siostra mojej mamy jest osobą bardzo bogatą, od niemal dwudziestu lat mieszka w Stanach Zjednoczonych. Ostatnio miałam okazję ją widzieć, kiedy byłam małą dziewczynką.
Nigdy nie należałam do grona chudzielców. Już jako dziecku uwielbiałam drożdżówki, babcine pierogi z truskawkami i śmietaną, pachnące owocami ciasta…Niestety już w przedszkolu dzieciaki bywają okrutne. Niejeden raz słyszałam, że jestem grubasem, bo zawsze ostatnia dobiegam do mety w czasie biegów, noszę największy w klasie rozmiar ciuchów, a na stołówce zjadam wszystko – a nie, jak moje szczupłe koleżanki – połowę porcji.
W mojej rodzinie zawsze dużą wagę przywiązywało się do kwestii wykształcenia. Tato jest prawnikiem, mama tłumaczem języka francuskiego, ja od czterech lat zajmuję się zarządzaniem sporą grupa osób przy międzynarodowych projektach marketingowych. Do tej pory jednak jakoś nie ułożyłam sobie prywatnego życia – były jakieś związki, owszem, ale kończyły się szybko. Chyba trafiałam po prostu na nieodpowiednich facetów.
Wyszłam za mąż dość wcześnie jak na dzisiejsze realia – już w wieku 20 lat. Przyszłego męża poznałam na festynie. Okazał się niezwykle szarmancki i dość majętny, od razu między nami zaiskrzyło. Rok później byliśmy już małżeństwem, dwa lata po tym fakcie przyszedł na świat nasz syn, po kolejnych 3 – córka. Wydawało mi się, że wszystko jest u nas w porządku – aż do niedawna.