Córkę urodziłam, kiedy miałam dwadzieścia lat. Od razu z mężem ustaliliśmy, że chcemy mieć tylko jedno dziecko, aby poświęcić mu maksimum uwagi i dać wszystko to, co najlepsze.
Gdy dowiedziałam się, że urodzę chore dziecko, cały świat wywrócił mi się do góry nogami. Bardzo cieszyłam się, gdy zaszłam w ciąże, jednak słowa „dziecko ma najprawdopodobniej zespół Downa” były dla mnie przerażające. Nawet nie znała, nikogo z tą wadą, nie wiedziałam, jak będzie wyglądało teraz moje życie, czy potrzebna będzie rehabilitacja, czy muszę na stałe zrezygnować z kariery zawodowej.
Jestem singielką, mam trzydzieści dwa lata, własne mieszkanie, dobry samochód. Skończyłam prawo i od paru lat kieruję własną kancelarią.
Mam siedemnaście lat, jestem uczennicą liceum. Przyznam, że z nauką nie idzie mi najlepiej, raczej dwójki i trójki, ale jakoś przechodzę z klasy do klasy. W zeszłym roku dołączył do nas nowy nauczyciel historii, ma bodajże 26 lat.
Gdy chodziłam do podstawówki, w mojej klasie był pewien Michał. Chłopak, z którego prawie wszyscy się wtedy wyśmiewali. Był bardzo drobny, blady i chudy, nosił aparat na zębach i okulary, wolał czytać książki niż chodzić z chłopakami po drzewach.
Mój poprzedni stały związek zakończył się ponad rok temu. Postanowiłam, że skupię się odtąd na sobie, poszłam na kurs bukieciarstwa, bo zawsze o nim marzyłam, brałam udział w maratonach. Słowem – spełniałam się, choć czasami doskwierała mi samotność.