Od zawsze marzyłam o posiadaniu własnego psa. Niestety moi rodzice się na to nie zgadzali więc pozostawały mi tylko marzenia i plany o własnym schronisku. Dopiero, gdy się wyprowadziłam na swoje i zamieszkałam wspólnie z chłopakiem podjęliśmy decyzję o przygarnięciu jakiegoś zwierzaczka.
Gdy miałam 7 lat moi rodzice się rozwiedli. Mimo, że miałam lepszy kontakt z tatą, to i tak sąd zdecydował, że będę mieszkać z mamą. Nie było za wesoło – mama ciągle pracowała, ja musiałam sama sobie radzić ze wszystkim...
Wracałam wczoraj wieczorem z uczelni przez taki ciemny park – dosyć mało tam latarni i ogólnie te krzaki i drzewa jakieś gęste – prawie nic nie widać. Nie lubię tamtędy chodzić, ale jest znacznie krócej więc gdy mi się nie chce lub nie mam kasy na bilet na autobus – maszeruję tamtędy do domu nucąc sobie w głowie coś wesołego, żeby nie zwariować.
Jestem adoptowana. Dowiedziałam się dopiero miesiąc temu i wciąż nie mogę w to uwierzyć. Mam 19 lat, mój świat się jakby zawalił w ciągu chwili.
Pewnie znacie mnóstwo opowieści o nieszczęśliwej miłości… Ja również chciałabym się podzielić moją historią, która męczy mnie już od ponad 20 lat. Tak więc w wieku 15 lat spotkałam mojego księcia z bajki – był idealny, rozumieliśmy się bez słów.
Sytuacja, którą chcę opisać wydarzyła się około 3 miesięcy temu, jednak chyba warto ją przytoczyć. Teraz się z niej śmieję, ale wtedy byłam przerażona rozwojem sytuacji. Ok. zacznijmy od początku.