Podobno każdy z nas „pretenduje” do roli chorego na nowotwór. Tak powiedział mi kiedyś znajomy lekarz. Niektórzy opuszczają ten świat oczywiście także z innych powodów, ale podobno gdybyśmy wszyscy dożywali późnej starości, tak właśnie byśmy kończyli.
Od 3 lat jestem ze swoim chłopakiem w stałym związku, do tej pory mieliśmy swoje wzloty i upadki, ale dla nas obojga jest to pierwszy poważny związek. Poza tym bardzo się kochamy, więc każde wady staramy się poprostu przemilczeć.
Pochodzę z dobrze sytuowanej rodziny. Matka jest dermatologiem z własną praktyką zawodową, ojciec cenionym w naszym mieście architektem. Zawsze wiedziałam, że odpowiednie wykształcenie i dobry poziom życia będą moimi priorytetami. Wydawało mi się, iż w przypadku mojego brata stanie się dokładnie tak samo.
Męża poznałam, gdy miałam dziewiętnaście lat. Kiedy teraz o tym myślę, zdaję sobie sprawę z tego, że byłam jeszcze dzieckiem wkraczającym w dorosłość. A on? Dziesięć lat starszy, ustawiony, życiowo, majętny, wiedzący, czego chce od życia. Chyba tym mi na początku zaimponował.
Żadnej z matek nie życzę takiej sytuacji… Grzesiek, mój jedynak, we wczesnym dzieciństwie nie sprawiał zbyt wielu problemów. Owszem, może i miewał kłopoty z nauką, bywał czasami opryskliwy czy leniwy, ale przecież chłopcy bardzo często tacy są.
Kiedyś wydawało mi się, że gdy spotkam kogoś, kogo pokocham, czeka mnie życie niczym w bajce. Niestety bardzo się myliłam…